Rowerem po Szwajcarii
Między piętrami winnic a wiecznym lodem
Zachodnia część Alp Walijskich, między dolinami d'Etremont i d'Héerens, to idealny rewir dla rowerzystów.
Początkowo jedziemy pośród wypielęgnowanych winnic i morelowych sadów, potem przez rozległe lasy i w końcu przez ukwiecone łąki i hale w otoczeniu skalnych szczytów i błyszczących, olbrzymich lodowców. Mimo, że obie doliny należą do najpiękniejszych zakątków tej części Alp, to jednak nie tylko dla samego piękna natury warto tam podjąć rowerową wspinaczkę. Wysoko, u końca obu dolin, zbudowano gigantyczne konstrukcje betonowych zapór wodnych jedne z największych na świecie.
Dziesięć dniu urlopu to niewiele ale czy nie można w tym czasie zwiedzić jakiś piękny choć niekoniecznie odległy region Europy i to jak zwykle na rowerze? No i... żeby tam były góry, dużo gór, najlepiej bardzo wysokich. Warunki te spełniają austriackie Alpy. Tak, łatwo powiedzieć lecz jak zabrać ze sobą rower?
W każdym z odwiedzanych przez nas biur linii autobusowych, które przewożą tam pasażerów mogliśmy kupić bilety dla siebie lecz o przewozie rowerów (bynajmniej nie darmowym) nawet nie chciano słuchać. Na nic zdawały się nasze zapewnienia, że rowery da się złożyć i po umiejętym ustawieniu w bagażowych lukach autobusu nie zajmą one więcej miejsca niż jedna pękata torba "normalnego" pasażera. Wielkie więc było nasze zdziwienie gdy w trakcie lekturu magazynu "Sportowy Styl" (2/1999) trafiliśmy na informację dla nas wręcz wymarzoną. Przemysław Pawłucki, autor artykułu "Rowerem na dach Europy" polecał firmę Chrobot Reisen (foto autobusu) ze Szwajcarii. Pisał, że w cenniku jej usług widnieje pozycja "przewóz roweru". Wystarczy więc zapłacić i ma się absolutną pewność, że rowery będą zabrane bez problemu. Wspaniała wiadomość! Zawsze warto uważnie czytać "Sportowy Styl"!
Sprawdziliśmy i stwierdzamy, że miał rację ten znany czytelnikom podróżnik-rowerzysta z Przemyśla. Rowery zmieściły się i to tylko po odpięciu przedniego koła, a uczynni kierowcy pomagali nawet w ich załadowaniu!
Tak więc, zamiast do Austri mknęliśmy z Warszawy prosto do Zurychu, a po przesiadce jeszce dalej, do Lozanny na skraj Jeziora Genewskiego.
Położenie centrum miasta na zboczu, wysoko nad lustrem wody sprawia, że widok na otoczenie wielkiego jeziora jest bardzo rozległy. Staje się też oczywiste, że pierwsze kilometry na szwajcarskiej ziemi zaczniemy bez wysiłku od zjazdu. Znad samej wody góry wydają się jeszcze wyższe, a południowy francuski brzeg bardziej stromy. Ruszamy północnym brzegiem pośród urzekającego krajobrazu tarasowo rozłożonych winnic. W niezwykle przejrzystym powietrzu widać na horyzoncie kontury skalistych szczytów Alp Sabaudzkich. Mijamy znane kurorty i ośrodki turystyczne, jak np. Vevey, gdzie w 1916 r. zmarł Henryk Sienkiewicz czy Montreux słynące z organizacji wielu imprez kulturalnych. Pałace, hotele, bulwary obsadzone palmami, sady owocowe sięgające 1000 m npm przywodzą na myśl niektóre rejony Lazurowego Wybrzeża i świadczą o panującym tu bardzo łagodnym, nieomal śródziemnomorskim klimacie.
Zwarte skupisko ciągnących się wzdłuż brzegu miejscowości zanika dopiero za Montreux w pobliżu słynnego zamku Chillon. Niewielki, zbudowany we wczesnym średniowieczu zameczek położony jest na małej wysepce skalnej połączonej z lądem 20 metrowym mostem. Maleńka plaża tuż pod zamkiem, z widokiem na jezioro, zamek i w szczyty Alp, wydaje się być idealnym miejscem na nasz pierwszy nocleg. Jest tu też kran z wodą i specjalne palenisko. Jednak na stojącej przy nim tablicy napisano, że miejsce jest prywatne i po godz. 21 nie wolno tam przebywać. Z iście szwajcarską punktualnością zjawia się strażnik i stanowczo, choć uprzejmie, prosi o opuszczenie plaży. Teren tuż obok nie jest prywatny a mały placyk nad wodą zapewnia niegorszy biwak. Gdy w porannym słońcu ruszamy dalej widok na gotyckie dachy zamkowych budowli jest ciekawszy niż wieczorem. W tym miejscu, zbliżające się do siebie brzegi jeziora tworzą rodzj ogromnej bramy, pośrodku której wpada w jego wody Rodan - jedna z największych alpejskich rzek. Dalszy przejazd prowadzi jej brzegiem, drogami tylko dla rowerzystów. Znakomicie oznaczone i ponumerowane pozwalają przemieszczać się bez konieczności sprawdzania trasy na mapie.
Tuż przy St. Maurice zwiedzamy wielki wąwóz du Trient. Odważnie wytyczone szlaki dostarczają niezapomnianych wrażeń. Wykute w skalnych zboczach tunele, rwący nurt potoku i zawieszone nad nim mosty wymagają od turystów mocnych nerwów. Im bardziej w górę Rodanu, tym bardziej dolina zwęża się, a otaczające ją góry potężnieją. Mimo ograniczonego miejsca udało się tam zmieścić szeroką drogę, autostradę i linię kolejową. Nie zapomniano też o rowerzystach, dla których wyznaczono szerokie pasy w obrębie drogi. Mogą oni jechać bezpiecznie, gdyż żaden kierowca nie próbuje nawet na moment przekroczyć oddzielonej żółtą linią części dla rowerów. Może jest to skutek ustawianych przy drogach w całej Szwajcarii dużych, żółtych tablic z namalowanymi różnorodnymi pojazdami i napisem Prévoyance-Tolérance (Przezorność-Tolerancja).
Tuż przed miastem Martigny opuszczamy kanton Vaud i wjeżdżamy do Wallis, trzeciego co do wielkości kantonu Szwajcarii.
W Martigny Rodan tworzy wyraźny zakręt. Do tego miejsca spływa on rozległą, wyjątkowo piękną doliną, od której na północ w Alpy Berneńskie, a na południe w Walijskie odchodzą liczne doliny boczne o długości dochodzącej nawet do 40 km.. Największe z nich sięgają pod główną grań alpejską tworzacą południową granicę kantonu a zarazem Szwajcarii. To właśnie one są celem naszej wycieczki.
Opuszczamy Martigny kierując się na południe, w górę doliny d'Etermont, drogą wiodącą na przełęcz Wielką Św. Bernarda (2469 m npm). Wspinamy się często oglądając za siebie by podziwiać coraz rozleglejszą panoramę okolic Martigny. Przeciwległe stoki, za miastem, od podstaw gęsto porasta winna latorośl. Winnice podchodzą wysoko, nawet do 1200 m npm., a pośród nich wiją się liczne serpentyny drogi na przełęcz Forclaz (1527 m npm) i dalej do doliny Chamonix we Francji.
Mijamy ustawioną z boku tablicę z wizerunkiem psa bernardyna. Z hodowli tych zwierząt słynie klasztor na przełęczy Św. Bernarda. Tam jednak nie jedziemy. W Sembracher skręcamy w boczną dolinę de Bagnes by obejrzeć Barage de Mauvoisin - największą łukową zaporę świata. Droga, początkowo szeroka, wznosi się pośród sielskiego krajobrazu, górskich łąk z mnóstwem starych drewnianych szałasów. Wyżej zwęża się i przechodzi przez liczne tunele i galerie.
W pobliżu maleńkiej górskiej wioski spotykamy grupki ludzi stojących po bokach drogi. Pokrzykują donośnie i zachęcają nas żywymi gestami do szybszej jazdy pod górę. Początkowo nie bardzo wiemy co jest powodem ich zachowania lecz gdy po chwili dołączają do nas grupy wyścigujących się kolarzy rozumiemy, że właśnie znaleźliśmy się w centrum rozgrywanego na naszej trasie wyścigu. Pierwsi, najmocniejsi wyprzedzają nas szybko. Kolejni już o wiele wolniej, a ostatni w pół godziny po pierwszych. Choć bez bagaży jadą niemal na równi z nami.
Jeszcze kilka serpentyn, małe jezioro przy drodze, piękna wstęga wodospadu z boku i wreszcie w perspektywie wyniosłych szczytów widzimy jasną powierzchnię wielkiego muru w kształcie łuku, zamykającego dolinę. Po zboczu, tuż przy murze odchodzą ostre serpentyny bardzo stromej wąskiej dróżki. Wspinamy się nią do tunelu u góry, a nim wprost na koronę zapory leżącą 1961 m npm. Widok stąd w pełni rekompensuje trudy podjazdu. Poniżej wysokiego na 237 m żelbetowego muru widać całą przebytą przez nas dolinę, a po zewnętrznej stronie łuku olbrzymie jezioro o pojemności 180 mln m3;, pełne seledynowej barwy wody. Ze stromych skalnych brzegów spadają potężne warkocze wodospadów. Jezioro ciągnie się jeszcze przez kilka kilometrów na południe, aż po jęzory schodzących od głównej grani lodowców. Jego wody puszczone sztolniami wewnątrz skał zasilają turbiny kilku elektrowni w dolinie.
Powrót z korony zapory do Martigny to tylko formalność. 1500 m różnicy poziomów i blisko 40 kilometrowy, błyskawiczny zjazd.
Powyżej Martigny dolina Rodanu staje się znów szeroka, o płaskim podmokłym dnie zajętym przez sady i ogrody. Wokół mnóstwo drzew morelowych. Mimo, że jest już po zbiorach na drzewach pozostało dużo bardzo dojrzałych i pachnących owoców. Stajemy więc by pokosztować tych pyszności. Dalej ruszamy dopiero wtedy gdy nie dajemy rady zjeść już ani jednej moreli więcej. Niespełna 30 km od Martigny wjeżdżamy do Sion, stolicy kantonu, która w zeszłym roku przegrała rywalizację o zorganizowanie zimowych igrzysk olimpijskich. Pośrodku doliny nad miastem wznoszą się dwa wzgórza ze stojącymi na nich zamkami i kościołem.
Od głównej drogi z Sion skręcamy znów na południe, w Alpy Walijskie, w 34-kilometrową dolinę d'Hérens. Znów tylko w górę między piętrami winnic a błyszczącym u szczytów wiecznym lodem.
Lodowcowy koktajl
Kilka kilometrów od wylotu dolina d' Herens rozgałęzia się na dwie części. Skręcamy w jedna z nich - d'Heremence by u jej końca obejrzeć ogromny, najwyższy w swoim rodzaju na świecie, ciężarowy mur zapory wodnej Grande Dixence.
Tego popołudnia nie zdołamy już pokonać ponad 1800 metrowej różnicy wysokości jaka dzieli Sion w dolinie Rodanu od miejsca, w którym leży zapora. Biwakujemy więc w drewnianym szałasie na wonnej górskiej łące. Doskonałe miejsce. W naszym "hotelu" mamy wyśmienitą wodę (obok płynie mały potok) i zachwycające widoki na ośnieżone szczyty głównej grani Alp Walijskich. Ruszamy rankiem. Ostatnie kilometry w górnej części doliny stwarzają złudzenie jazdy po płaskim, gdyż w tym miejscu nachylenie drogi maleje. W końcu las wokół rzednie i na tle nieba dostrzec można równą linię łączącą dwa potężne skalne zbocza. To właśnie pierwszy widok na olbrzymią ścianę zapory wysoką niemal na 300 m. Początkowo trudno nam odgadnąć którędy da się dojechać do jej podnóża lecz po chwili wszystko się wyjaśnia. Kilkadziesiąt serpentyn drogi, wykorzystując każdy skrawek terenu na olbrzymim progu skalnym, przenosi nas ok. 400 m wyżej, do stóp betonowego kolosa, który swą wielkością robi przytłaczające wrażenie. Ściana betonu dorównuje wysokością Wieży Eifla. Do zbudowania tej najwyższej na świecie zapory zużyto 6 mln m3 betonu. Powstał tzw. mur ciężarowy o ogromnej grubości mającej równoważyć napór masy 400 mln m3 wody zgromadzonej w powstałym powyżej jeziorze, którego wody zasilają kilka elektrowni w dolinie dostarczających rocznie 1600 MW energii elektrycznej. Na koronę zapory, leżącą na wysokości 2365 m npm, można wyjechać kolejką linową. U jej stóp stoi hotel, który mimo kilkunastu pięter wygląda jak mały domek. Jest tam też muzeum przedstawiające historię obiektu (trwające ok. 7 lat prace zakończono w 1961 r.) i jego techniczne parametry.
Wracamy początkowo tą samą drogą ale po przebyciu krótkiego odcinka zjeżdżamy na drogę biegnącą przeciwnym zboczem doliny i jedziemy nią aż do styku z doliną d'Herens. Tuż za ostrym zakrętem, w pobliżu wioski Euseigne, wjeżdżamy pod osobliwy łuk jaki tworzą nad drogą dziwne piramidy skalne. Po stoku nad drogą i dalej w głąb doliny zbiega kilkanaście znacznej wysokości ostrych stożków powstałych wskutek erozji miękkiego materiału z jakiego zbudowane jest zbocze. Wierzchołek każdego stożka nakryty jest, jakby czapką, kawałkiem skały o większej twardości.
Nieustannym zjazdem ponownie osiągamy Sion w rozległej dolinie Rodanu, po czym kierując się w górę rzeki dojeżdżamy do Gletsch, maleńkiej osady na styku dróg prowadzących na Furkę (2431) i Grimsel (2165), słynące z widoków alpejskie przełęcze.
Ranem, przy wspaniałej widoczności ruszamy na Grimsel. Kilkanaście odcinków drogi widziane z dołu robi wrażenie trudnego podjazdu. Po pokonaniu kilku z nich stwierdzamy jednak, że nie są zbyt strome. Widoki z każdego z kolejnych zakrętów coraz rozleglejsze. Po przeciwnej stronie doliny widać krętą nitkę drogi na przełęcz Furka i przewieszony przez próg jęzor lodowca Rodanu, z którego bierze początek rzeka. Wokół jest jeszcze bardzo dużo śniegu. Jego kilkumetrowej wysokości ściany otaczają drogę po obu stronach. Gdy osiągamy przełęcz temperatura spada do 5 C. Rozgrzani wysiłkiem podjazdu nie odczuwamy chłodu, lecz po chwili przenikliwy wiatr każe nam sięgnąć po "szturmową" odzież JMP. Jej funkcjonalny krój pozwala bardzo szybko oddzielić się od chłodu. Przełęcz otulają chmury i gęsta mgła uniemożliwia obejrzenie panoramy czterotysięcznych szczytów. Ledwo widoczne dwa jeziora poniżej przełęczy powstały po przegrodzeniu doliny Hasli dwoma potężnymi tamami, które mimo że nie są tak wysokie jak Mauviosin czy Dixence tworzą, jeden z największych szwajcarskich zespołów energetycznych. Na szczęście tablica z oznaczeniem wysokości jest nieco widoczna. Robimy więc pamiątkowe zdjęcie po czym 30 kilometrowym ostrym zjazdem przemieszczamy się błyskawicznie na północną stronę Alp Berneńskich, w dolinę Hasli i dalej nad piękne naturalne jezioro Brienz, przez które przepływa Aar, największa wyłącznie szwajcarska rzeka. Blisko stąd do Interlaken, znanego kurortu, komunikacyjnego centrum i turystycznej stolicy Alp Berneńskich. Do miasta wjeżdżamy z rana, po przyjemnym biwaku nad jeziorem i zaraz kierujemy się w górę doliny Lütschine do słynnej "wioski lodowców" Grindelwald, głównego ośrodka turystyki i alpinizmu u podnóża ogromnych, ośnieżonych szczytów Eigeru, Mönch i Jungfrau. W określeniu "wioska lodowców" nie ma żadnej przesady bowiem dwa z nich spływają aż do pierwszych domów na jej południowym krańcu. Nie one jednak są powodem naszego przyjazdu do Grindelwald. Zamierzamy wjechać, już nie rowerami lecz kolejką terenową dochodzącą najwyżej w Europie, na przełęcz Jungfrau leżącą 3475 m npm. Następnego dnia zostawiamy sprzęt na kampingu i pierwszym rannym kursem kolejki wjeżdżamy na przełęcz Kleine Scheidegg. Jest to niewątpliwie największa atrakcja turystyczna Szwajcarii i chociaż obowiązuje tu najdroższa taryfa kolejowa w Europie warto wydać sporą kwotę 140 F. Początkowo jedziemy rzadkim lasem, potem górską łąką pod ogromnym urwiskiem Eigeru. Kleine Scheidegg (2061) to stacja węzłowa i miejsce przesiadki do innej kolejki obsługującej górny odcinek trasy. Oprócz stacji są tu hotele i schroniska, tędy też przebiega kilka szlaków turystycznych. Stąd trasa kolejki skręca w kierunku skalnej ściany i zagłębia się w 11-kilometrowy tunel pnąc się stromo, we wnętrzu masywu Eigeru i Möncha, aż na samą przełęcz, w pobliże wierzchołka Jungfrau (4158). Nie wychodzi jednak na zewnątrz. Końcowa stacja Jungfraujoch to ogromny labirynt wielopoziomowych korytarzy z dworcem, hotelem i wielką restauracją, z okien której otwiera się wspaniała panorama na kolosalny, największy w Alpach lodowiec Aletsch. W tutejszych polach firnu bierze on swój początek i spływa ogromną rzeką lodu, długości 22 km, na południe do doliny Rodanu. Jednym z korytarzy wychodzimy na jego oślepiająco białą powierzchnię.
Doskonała tego dnia pogoda sprawia, że szczyty wielu czterotysięczników rysują się ostro na tle szafirowego nieba. Wybudowana już w 1912 roku kolejka sprawiła, że wysokogórski świat stał się od tamtej pory dostępny zwykłym, nie będącym alpinistami, turystom. Dla nich to przygotowano szereg atrakcji: mogą tu, nawet w pełni lata, jeździć na nartach, przejechać się sankami ciągniętymi przez psy polarne i wypić koktajl z "miejscowym" lodem! Można kosztować do woli jak smakuje największy lodowiec alpejski, gdyż w tym miejscu surowca nie zabraknie, nawet przy wzmożonej konsummpcji.
We wnętrzu skalnej grani jest także szybka winda, wjeżdżająca na Sphinx - oszkloną panoramiczną platformę, z której widać głębokie i zielone doliny Lütschine i Grindelwald po północnej stronie. Ze skalnych korytarzy można wejść do korytarzy "lodowego pałacu" we wnętrzu lodowca. Elektrycznie oświetlony pałac, w którym wszystkie ściany, stropy i podłogi są z lodu a w licznych komnatach stoją lodowe rzeźby dostarcza niezapomnianych wrażeń. Jedyna trudność, a zarazem zabawa to poruszanie się po śliskiej powierzchni. Tylko gdzieniegdzie, dla ułatwienia przymocowano do ścian drewniane poręcze.
W lodowcowej restauracji "Top of Europe", dosłownie na dachu Europy, rozgrzewamy się lampka wyśmienitego wina wznosząc toast za pomyślność dalszej wędrówki, w przekonaniu, że do Szwajcarii jeszcze nie raz wrócimy oczywiście w nasz ulubiony sposób - na rowerach.